sobota, 6 października 2012

Jak nie urok, to sraczka

A konkretniej - jak nie choroba to naderwany mięsień. W zeszłym tygodniu nabawiłam się kontuzji, myślałam, że szybko mi przejdzie, ale męczę się i ból nie ustępuje. Wkurzam się, bo ledwie wróciłam do treningów po tygodniowej przewie chorobowej i znowu coś się dzieje. Tym razem nie zrezygnowałam z siłowni i skupiam się na cardio, nogach i brzuchu. Nie chcę być w plecy (!!!) kolejny miesiąc, bo frustrujące jest dla mnie zaczynanie tych samych etapów od początku. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu nastąpi poprawa :-)

A dzisiaj dla odchamienia, spędzę wieczór na koncercie Meli Koteluk. 




Przyjemnego weekendu! :-)

Ahoj!

poniedziałek, 1 października 2012

weekendowe przemyślenia

Witajcie kochani po tygodniu nieobecności. Pierwszy dzień uczelni za mną. Z jednej strony się cieszę, bo przede mną więcej ruchu i większe usystematyzowanie dnia, a z drugiej strony mój wolny czas zmniejszy się do minimum.

Dzisiejszy wpis jednak nie o tym. Być może okaże się kontrowersyjny, wiele osób się ze mną nie zgodzi lub nawet oberwie mi się za to co napiszę.

W weekend zrobiłam sobie mały rachunek sumienia. To jak ćwiczę, jak jem, co mnie motywuje, jak widzę swoje postępy względem mojego celu, który zarysował się w głowie na podstawie obrazów fit-inspiracji.To właśnie one skłoniły mnie do zadania sobie pytania, czy aby nie popadamy znowu w jakąś przesadzoną pogoń za czymś co czasem jest mocno naciągane?

Ile się naczytałam o anoreksji, o przerobionych zdjęciach modelek, które zmieniają postrzeganie ideału piękna i tak dalej, i tak dalej... Wychudzone modelki stały się passe, przyszła moda na bycie fit. "Strong is the new skinny" oraz setki innych tekstów krzyczących z blogów, stron "motywatorów" i innych zakątków internetu. Pytanie tylko na ile to wszystko jest prawdziwe?



źródło
Szczerze? Zaczynam mieć wątpliwości czy takie zdjęcia mnie motywują, czy wpędzają w kompleksy i niezadowolenie, że ciężko pracuje, a efekt dalej nie jest taki jak bym chciała.

Przyznaję - każdy może zrobić ze swoim ciałem to, na co ma ochotę. Chcesz powiększyć biust - zrób to. Powiększyć usta - proszę bardzo. Można wymieniać każdą część ciała, którą można poprawić, aby poczuć się lepiej. Nie wątpię,  że panie uśmiechające się z wszechobecnych fit- zdjęć czują się fantastycznie. 3/4 z nich ma poprawioną urodę w znacznym stopniu. Sztuczny biust jest na porządku dziennym. Tu już mamy zmienioną proporcję - bo przecież umięśniona baba bez cycków wyglądałaby dla wielu osób  jak kloc - babochłop, ale z miseczką D jej figura automatycznie prezentuje się lepiej. Mam tylko jedno pytanie, które nurtuje mnie od jakiegoś czasu. Skąd do cholery mam wiedzieć czy te panie poza setką zabiegów nie zrobiły sobie np. liposukcji? I tu pojawia się problem. Bo na ile w takiej sytuacji jej osoba byłaby wiarygodna? Czy nadal byłaby guru fitnessu? Dla mnie nie. Nie wątpię, że takie kobiety również dają sobie wycisk. Ale czymże jest umięśnienie i podrasowanie ich poprawionego ciała względem wysiłku jaki muszą w treningi wkładać niezoperowane panie?

Wydaje mi się, że zaczynamy popadać w małą paranoję. Nawet ja zaczynam. Patrząc na idealne proporcje, mięśnie i 0g tkanki tłuszczowej, zaczęłam zastanawiać się, czy kiedykolwiek będę w stanie tak wyglądać. A powinnam myśleć jak pięknie będzie wyglądało MOJE ciało kiedy będę o nie dbała, bez tego całego sylikonu i prawdopodobnego odessania-ułatwiania.
Kiedyś odchudzał nas photoshop, teraz poprawia nas chirurg, a cały świat ślepo zaczyna wpatrywać się w "ideały" zamiast skupić się na możliwościach swojego ciała i motywować lecącymi centymetrami.

PS.: Panowie też się poprawiają. Poczytajcie klik

Ahoj!